Ignoranci i polska polityka
Na ostatniej debacie o demokracji (we wtorek 21 kwietnia) pewien pan z „Jednoosobowej Partii Liberalnej” postawił tezę dość kontrowersyjną jak na środowisko domagające się innego systemu finansowania (kilkukrotnie niższych progów) dla partii politycznych. Otóż stwierdził on że w wielu takich środowiskach politycznych nie ma pewnej krytycznej ilości zdeterminowanych osób po osiągnięciu której partia jest tak duża że jest w stanie zdobyć władzę. Nie macie 100 zdeterminowanych osób- powiedział to w twarz siedzących wokół niego przedstawicieli różnych pozaparlamentarnych ruchów politycznych.
Czy się mylił? Moim zdaniem- niespecjalnie. Zaprotestowała pani z partii antyklerykalnej- mówiła że mają 100 bardzo zdeterminowanych działaczy, ale brak im pieniędzy na dotarcie do wyborców, a cenzura w mainstreamowych mediach (de facto katolickich) ich nie przepuści. Ale pozostali przedstawiciele mniejszych partii może się oburzyli, ale niespecjalnie się do owego stwierdzenia odnieśli.
Pan liberał kontynuował dalej: Polacy tak naprawdę są zadowoleni, im jest dobrze, dopóki się ewidentnie źle nie dzieje. Zaś do działalności publicznej niemalże nikt się nie garnie.
Ludzie są.
Są pasywni, powiedziano na tym spotkaniu że są ignorantami, a nawet przywołano rdzeń słowa idiota (pierwotnie oznaczało ono osobę nieinteresującą się sprawami demokracji). Mogą narzekać że źle się dzieje, że są okradani przez polityków, ale by samemu zrobić coś przeciw temu- co to to nie. Nie oni.
W efekcie aktywnych politycznie liberałów jest może kilku. Zaś ta aktywność cierpi na tym czy liberał zachce poświęcić swój czas wolny na jakieśtam spotkanie zamiast oddać się swojemu hobby czy innym rozrywkom. Środowisko to jest tak niewielkie że nie ma komu nagrać liberalne spotkania na wideo, gdy jak zwykle jakiś młody wiekiem aktywista zawiedzie z doniesieniem tatusinej kamery której, jak przyznaje, nawet nie umie obsługiwać.
Ileżto przedsiębiorców narzeka na przepisy ograniczające swobodę gospodarczą. Gdy przychodzi do frekwencji na konferencji o liberalizmie gospodarczym po 1989 roku, to jest ledwie kilka osób na sali. Znów nie ma nawet komu nagrać jednej z debat. Nie wspominając już o jakiejkolwiek politycznej aktywności takich środowisk, co kosztuje jeszcze więcej trudu niż poświęcenie kilku godzin przyjemności by uczestniczyć w konferencji.
Narzekać bardzo łatwo. Rozumiem że ludziom nie chce się robić rzeczy za darmo, i stąd uwiąd polskiej polityki pozaparlamentarnej. Ci ludzie nie mają się jak opłacić „pewnym” dziennikarzom (wg pewnego milionera z którym dziś rozmawiałem, licznie, choć nie wszyscy dziennikarze po prostu z tego się utrzymują). Więc nie usłyszymy o nich. Ale przecież jest Internet, a cześć wyborców to sprytni ludzie.
Narzekajcie dalej. I nie róbcie nic poza tym. Mówcie o wolności gospodarczej- gdy przychodzi co do czego, na sali pusto. Mówcie o cenzurze w mediach. Wielu z was ma więcej pieniędzy niż ja, ale ile portali internetowych prowadzicie? Narzekajcie dalej, i nie dziwcie się, że gdy przychodzi co do czego, na placu boju nie ma niemal nikogo. Chrzanicie, nic więcej.