Otworzyłem rozkładany stolik w moim siedzeniu lotniczym i zabrałem się za pisanie. Pociąg hamuje tak mocno, że wbija mnie w fotel. Nie rozumiem, czemu nie mamy w Polsce takiej kolei. Czemu prawie w ogóle nie mamy kolei.
Stacja Stendal. Nasz rozpędzony do jakichś 200 km na godzinę pociąg Intercity zjechał nagle z nowocześnie wyglądającej linii kolejową na jakiś boczny zjazd. Nagle jedziemy zwykłymi torami wzdłuż zwykłej szosy. Wjeżdżamy na Stendal, stację węzłową, którą główna linia omija wielką niedawno zbudowaną obwodnica kolejową. Wjeżdżają na nią już tylko pociągi Intercity i wszystkie mniej ważne, a superekspresy objeżdżają ją bokiem.
Polska się diametralnie zmieniła, miasta takie jak ich gwałtownie się wyludniły z młodych elit emigrujących do wielkich metropolii, gdzie tętni życie kulturalne.
Tutaj zaś umieralnia, lokalna kultura to „konkurs na rysunek satyryczny” na temat lokalnego Dnia Jagody. Był skłot, aktywny na polu kultury i ściągający mnóstwo międzynarodowej renomy zespołów, ale właściciel zażyczył sobie udostępnienia zrujnowanego budynku, młodzież pokornie się wyniosła, nie tylko z budynku ale i z miasta. Lokalni artyści: muzycy, graficy, didżeje, malarze, rozjechali się po kraju i kontynencie.
Ernest Skalski pisząc o polskiej polityce lekceważy znaczenie systemu finansowania polityki w Polsce. Tkwimy tymczasem w systemie w którym 4 ruchy polityczne dotowane z budżetu dysponują środkami na kampanie wyborcze, a cała reszta- nie. Wyjątkiem jest tutaj Stronnictwo Demokratyczne, które może spieniężyć kilka kamienic- i tylko dlatego jest traktowane jako potencjalny gracz na polskim rynku politycznym oraz przyciąga zbiegów z innych partii.
W systemie demokratycznym partie mają mniej-więcej równe szanse. Nowopowstałe ruchy nie są dyskryminowane. Wzorem może być system finansowania polityki w RFN. System finansowania polityki z budżetu obowiązuje już na poziomie wyborów w landach. Wystarczy 5 tysięcy głosów w jednym tylko okręgu by zdobyć prawo do dotacji z budżetu i środki na rozwój. W Polsce, aby przekroczyć próg uprawniający do otrzymania wsparcia z budżetu, należy przekroczyć próg 3 % głosów, czyli zdobyć 490 tysięcy głosów w skali kraju (wg danych z wyborów roku 2000).
Miałem przyjemność być na imprezie z polskimi dziennikarzami, tymi z tytułów które szczycą się obroną wartości demokratycznych, i takoweż hasła wypisują na swoich sztandarach. „Ależ demokracja to rządy głupków” zawył około 2 nad ranem jeden z tego niby liberalnego i postępowego grona. A ja odniosłem wrażenie ze jako obrońca demokracji jestem w owym warszawskim towarzystwie dość odosobniony.
W Polsce nie wiem czy kiedykolwiek istniała demokracja. Jeśli popatrzymy wstecz, około roku 1993 czy 1992, okazuje się że w zasadzie „obrońcą demokracji” była Gazeta Wyborcza, która jak się bardzo wielu przekonało, bynajmniej nie jest ani nie była otwarta na wiele środowisk- czy to liberałów gospodarczych, czy to obyczajowych (naonczas temat homoseksualizmu był nie do pomyślenia) czy też wreszcie różnych odmian konserwatystów. Gazeta ta powstała zresztą dzięki przydziału papieru przez władze komunistyczne, była taką ”opozycją koncesjonowaną”.
Na ostatniej debacie o demokracji (we wtorek 21 kwietnia) pewien pan z „Jednoosobowej Partii Liberalnej” postawił tezę dość kontrowersyjną jak na środowisko domagające się innego systemu finansowania (kilkukrotnie niższych progów) dla partii politycznych. Otóż stwierdził on że w wielu takich środowiskach politycznych nie ma pewnej krytycznej ilości zdeterminowanych osób po osiągnięciu której partia jest tak duża że jest w stanie zdobyć władzę. Nie macie 100 zdeterminowanych osób- powiedział to w twarz siedzących wokół niego przedstawicieli różnych pozaparlamentarnych ruchów politycznych.
Ostatnia debata o demokracji ujawniła wiele ciekawych faktów. Oto PO przymierza się do stworzenia w ramach istniejącej ordynacji wyborczej tzw. okręgów trzymandatowych. Grzegorz Schetyna ma podobno odpowiadać za ów program tworzony przez jego MSWiA. Okręgi mają być tak skonstruowane, by zdobywano z nich po trzy mandaty. W ten sposób pozbytoby się np. wpływu mniejszości wyznaniowych i w ogóle możliwości budowy przez te grupy ich własnego środowiska politycznego.
Pojawiły się opinie iż próg 5 % rzekomo uprawniający do zdobycia mandatu jest w praktyce fikcją. Aby uzyskać mandat z typowego okręgu należy uzyskać po kilkanaście procent poparcia, nierzadko 20- 30 %. Dopiero silna pozycja w danym okręgu, ba, silna pozycja w szeregu okręgów może się przełożyć na ów mniejszościowy wynik 5 % w skali całego kraju.
Opcja na ‘lewo od PO’, czyli centrowa, liberalna i socjaldemokratyczna to w polskiej polityce siedlisko kanapowych partii i partyjek, w ogóle nierozeznanych w polityce. To jakieś naiwne mrzonki marzycieli, to brak profesjonalizmu i zwykłej wiedzy, którą można nabrać choćby z uczestnictwa w polskiej blogosferze i kontemplowania wielkości coponiektórych środowisk.
Ci ludzie, zamknięci w swoich wieżach z kości słoniowej, nie mają większej styczności z realem. Niektóre ruchy są malutkie, działa w nich ledwie kilkanaście osób, ale są prowadzone przez osoby tak zadzierające nosa, że aż rysują nim sufity.