Liberte

Lista działów


Informacje Eko i Zielone

Azrael

Zielone Wiadomości

Tłumacz/ Translate

Polskaliberalna.net - Merkuryusz Polski - Wybory prezydenckie 2010 od kuchni!

Ecoportal.com.pl

Ekopolityka w prasie

Antymatrix- Edwin Bendyk

Indymedia Polska

Mama Ziemia

ZielonyDziennik.pl

Ekologia.pl: Wiadomości

Partia Ochrony Zwierząt

ECOWAWA.PL

ekologia – wiadomości

Zielona Warszawa

Racjonalista.pl

Krytyka Polityczna

Lewica.pl - wiadomości z Polski

strasznasztuka

Turystyka w Polsce: piramidalna obłuda, igrzysko bezmyślności czy też Wielkie Zaskoczenie?

Przez ostatni rok zawsze ilekroć podróżowałem turystycznie po Polsce, czyniłem to w towarzystwie cudzoziemców - moich zachodnioeuropejskich przyjaciół, którzy przyjechali odwiedzić nasz kraj. Wówczas dotrzymywałem im towarzystwa wybierając się wraz z nimi na wielką wyprawę turystyczną. Bowiem sami nigdy nie byliby w stanie podróżować po naszym kraju. Transport w Polsce to labirynt, w którym kłopot odnaleźć się mają nawet sami specjaliści od komunikacji zbiorowej. Jak więc można oczekiwać że odnajdą się w niej turyści, cudzoziemcy nie znający polskich obyczajów i języka? Przykładów zupełnego i całkowitego niedostosowania polskiej komunikacji dla obcojęzycznych turystów jest wiele, i wszystkie one wskazują że mówienie o rozwoju turystyki w Polsce jest tylko bezczelną obłudą polityków. Bowiem podróżowanie po Polsce jest dla nich na ogół pełną przygód mordęgą w krainie dezinformacji.

Toruń Miasto. Tą stację odwiedziłem raz, przywożąc na zwiedzanie miasta mojego najlepszego przyjaciela, Francuza o imieniu Samuel, któremu notabene tak się tam spodobało, iż postanowił zostać dłużej rozbijając jednocześnie nasz napięty plan dalszego zwiedzania. Polska jest dla niego gąszczem miejscowości o zupełnie niewymawialnych, podejrzanie szeleszczących nazwach. Bydgoszcz wedle Samuela czyta się Bigosk, a wobec ogromnego zdziwienia kasjerki w okienku może być to ewentualnie wyraźnie wycedzone Bigo-s-k-s. Niestety, przybywszy z nim do Torunia nawet ja nie byłem w stanie wiele począć: na wspomnianym dworcu nie było nawet planszy przyjazdów i odjazdów. Jedyną szansą dowiedzenia się czegokolwiek byłaby informacja kolejowa, ale nawet po odstaniu w półgodzinnej kolejce Samuel nie potrafiłby wszak przeczytać gdzie ma zamiar się wybrać, a nerwowo krzyczących „co proszę” i rozwierających oczy jak spodki panien z okienka zaczął się panicznie bać już po pierwszym z nimi spotkaniu oko w oko, gdy to przerażony ich reakcją salwował się ucieczką za róg kasy.

Na żadnym z polskich dworców nie uświadczymy informacji o ofercie przewozowej typowej dla choćby naszych europejskich sąsiadów: Czech, lub Węgier i Słowacji. Tam na każdym dużym dworcu znajdziemy wykazy wszystkich połączeń realizowanych na każdej linii kolejowej kraju lub regionu, wobec czego samodzielne poinformowanie się jest relatywnie proste nawet gdy jest się cudzoziemcem. W Polsce, kraju monopolu PKP (w trzech przywołanych krajach monopolu w kolejowych przewozach pasażerskich dawno już nie ma), taka jakość informacji nigdy nawet nie zaistniała. Pasażerom pozostaje jedynie pani z okienka, najczęściej nieco niemiła lub nawet ordynarna, niezbyt inteligentna i ewidentnie niedouczona do zawodu.

Fatalna informacja jest chyba największą barierą dla podróżnych. Biało- żółte tradycyjne tablice odjazdów i przyjazdów z podanymi trasami i przystankami pociągów są tylko na największych dworcach, a i tak w niewielkich ilościach. Dochodzą do tego częste zmiany rozkładu jazdy, bowiem czasy gdy rozkład ustalano na cały rok, minęły już dawno i obecnie całość pogrąża się w coraz większym bałaganie. Typowa tablica rozkładu na stacji kolejowej jest pełna poprawek, skreśleń i nabazgrolonych uwag. W Krakowie na Dworcu Głównym korekty zresztą naniesiono zresztą tylko na jednej tablicy, inne pozostawiając niemal nietknięte mimo zmian w rozkładzie, na co miałem okazję się naciąć, przychodząc z kolejnym cudzoziemcem (tym razem Niemcem) na pociąg dawno już wykreślony z rozkładu. Takich dezinformacji jest znacznie, znacznie więcej. Niekiedy lepszą informację o połączeniach znajdziemy w miejscowym biurze informacji turystycznej niż na dworcu PKP. Tak było m.in. w Zamościu.

Regułą jest zupełnie inny system biletowy transportu zbiorowego w każdym kolejnym mieście. O ile w jednym mieście plecaki wolno przewozić bezpłatnie (Warszawa), to już w następnym jest zupełnie odmiennie. Systemy dystrybucji biletów są tak różne, że niektóre miasta mają tylko systemy kart elektronicznych (Kalisz) inne sprzedają bilety tylko w automatach zamontowanych wewnątrz autobusów (Zielona Góra), jeszcze inne wymagają wchodzenia do autobusu tylko przednimi drzwiami w celu kontroli zakupionych wcześniej biletów (Częstochowa, Jelenia Góra). Nikt nigdy nie próbował tego ujednolicić, choćby tylko regionalnie tworząc jednolity system o spójnych zasadach.

Niektóre miasta lub regiony Polski to komunikacyjny trzeci siat, gdzie niemal wszystko jeździ bez rozkładu. Miejski transport bezrozkładowy funkcjonuje np. w Zakopanem, gdzie śmierdzące gazem, niekiedy nawet cuchnące, brudne i rozpadające się busy kursują zamiast komunikacji miejskiej. Taki zdezorganizowany transport miejski musiałby wywołać piorunujące wrażenie na gościach olimpiady zimowej, którzy odwiedziliby to miasto gdyby nie daj boże wygrało ono w konkursie starających się o zorganizowanie zimowych igrzysk olimpijskich.

Normą są niekompatybilne systemy biletowe w aglomeracjach. W aglomeracji Tarnobrzeg- Sandomierz, oprócz armady bezrozkładowych busów kursują autobusy różnych przewoźników, z których każdy ma odrębne bilety. Mi zdarzyło się zakupić bilet na autobus nie tego przewoźnika, i dopiero nalepka na kasowniku oznajmiająca nieważność biletów innych przewoźników utwierdziła mnie w błędzie. Co w takim wypadku ma powiedzieć cudzoziemiec? Podróż tramwajem może także być dla niego szokiem. W aglomeracji łódzkiej, przejeżdżając tramwajem przez granicę sieci miejskiej musimy skasować bilet innego przewoźnika. W aglomeracji górnośląskiej także jest dziwnie, bowiem bilety są sprzedawane na konkretne miasta, nie zaś na daną podróż. Część miast stosuje także taryfy czasowe lub strefowe, najbliższe rozwiązaniom europejskim. Jednym słowem: co miasto, to inny zwyczaj.

Podróż autobusem dalekobieżnym jest najczęściej związana z odwiedzinami muzeum komunistycznej gospodarki planowej. PKS-y to dziś 174 w większości państwowe monopole regionalne, które, dzierżąc dworce autobusowe odmawiają innym przewoźnikom korzystania z nich i utrzymują pozycję monopolu. Przewoźnicy prywatni, chcąc świadczyć usługi, muszą zainwestować we własne terminale, często będące niechlujnymi klepiskami na zapleczach centrów miast. Informacja o połączeniach jest zwykle apogeum fatalności i ogranicza się do oferty jednego, lokalnego przewoźnika namalowanej pędzelkiem na szklanej tafli, bez szansy na spójną informację o dalszych połączeniach i ewentualnych przesiadkach, nie daj boże na kolej. Gorsza niż PKS-owska jest tylko informacja, a raczej jej brak, ze strony przewoźników busowych.

Polska dla wielu jest zadziwiającym skansenem i muzeum społecznych i gospodarczych starożytności. Oni chcą ten kraj odwiedzić i znajdują w nim zaskakujące dziwy, jak na przykład lokalną drogę z Radkowa do Kudowy- Zdroju w Górach Stołowych (jeśli uda się im dotrzeć tam po sześciokrotnej przesiadce), mogącej wielością dziur konkurować z powierzchniami Marsa lub Księżyca. Oczywiście, podróżowanie po Polsce jest dla nich w miarę łatwe gdy jeden z ich polskich przyjaciół jest ekspertem od transportu zbiorowego i potrafi nie utonąć w morzu dezinformacji. Sami jednak nigdy nie byliby w stanie przeprawić się przez to bagno bałaganu organizacyjnego i gospodarczego. Najdziwniejsze jest, że nikt nawet nie zauważa potrzeby umożliwienia cudzoziemcom podróżowania do Polski, kraju dla wielu tak egzotycznego, tak ciekawego.

Jak na razie, cudzoziemiec może co prawda dotrzeć do Polski samolotem, ale raczej utknie na lotnisku. Podróżujących samochodem skutecznie odstrasza fatalne oznakowanie (znam historię mych francuskich znajomych, którzy przez kilka godzin plątali się po bocznych drogach gdzieś w pobliżu słowackiej granicy, aż wreszcie w desperackiej akcji zacząć ścierać śnieg z drogowskazów w całej okolicy, bowiem żaden z nich nie miał daszku chroniącego tak ważną dla przyjezdnych treść przed opadami śniegu). Odstrasza paneuropejska fama polskich złodziei samochodów i wizja skrajnie niebezpiecznej sieci drogowej, którą cechuje najwyższa w Europie śmiertelność w wypadkach drogowych (na każde 100 wypadków w naszym kraju ginie 12 osób, podczas gdy średnio w krajach UE zaledwie 3 osoby). Transport zbiorowy jest natomiast dla nich pułapką błędnej informacji lub pustynią jej braku.

Domaganie się tablic z rozkładem z objaśnieniami w obcych językach jest utopią, skoro na ogół brakuje tablic z rozkładem po polsku, a jeśli już są, to mogą być nieaktualne. Wygląda na to, że polski transport zbiorowy stanie się użyteczny dla turystów dopiero wtedy, gdy go skutecznie zreformujemy, prywatyzując dziś niemal bez wyjątku państwowych przewoźników kolejowych i autobusowych oraz tworząc profesjonalne formy zarządzania transportem regionalnym (tzw. związki komunikacyjne), jakie istnieją w większości krajów zachodu Europy. To, że transport zbiorowy da się w taki sposób zorganizować, pokazuje przykład Szwecji, gdzie wprowadzone 25 lat temu związki komunikacyjne są odpowiedzialne za systemy taryfowe i informacyjne oraz wybierają w przetargach przewoźników do obsługi linii. Dziś mechanizmem przetargów objęte jest niemal 100 % komunikacji autobusowej i większość komunikacji kolejowej, którą związki zarządzają dopiero od 1989 roku, gdy ustawowo zniesiono monopol kolejowy i całkowicie oddzielono zarządzanie torowiskami od działalności przewozowej, tworząc zupełnie odrębne struktury umożliwiające nieograniczoną konkurencję na sieci kolejowej.

W Polsce transportem publicznym na ogół nie zarządza nikt, a turystom obecnie oferujemy jedynie ordynarny bałagan i dezinformację. Dezinformacją są również obłudne twierdzenia rozmaitych polityków o rozwoju turystyki w Polsce. Bowiem by ci turyści bezproblemowo tutaj dotarli, wypadałoby ich chyba zrzucać na spadochronach w otmęt polskiego burdelu komunikacyjnego oraz wciągać spowrotem do samolotów za pomocą jakiś specjalnych haków. Jak na razie Polska jest dla turystów terenem do wypraw ekstremalnych, jak dość zgodnie twierdzili moi zagraniczni towarzysze wypraw po Polsce. Nigdy bowiem nie obyło się bez nieoczekiwanej „komunikacyjnej” przygody, które na nieświadomych niczego turystów czekają tuzinami w postaci małych literek pod rozkładem albo adnotacji nabazgranych długopisem jedynym na dworcu „uzupełnionym” rozkładzie jazdy.

Turyści do Polski się nie proszą na siłę. Jak ich nie chcemy, to oprócz całkowitego pominięcia ich jako potencjalnych pasażerów i podróżnych wypadałoby jeszcze częściej pisać na murach „cudzoziemcy precz”, co już niektórzy i czynią, zapewne z miłości dla przyjezdnych, chcąc ostrzec ich przed czyhającym na nich bagnem polskiej komunikacji zbiorowej. Jeśli tak, to czemu takich szyldów nie wywieszają różne monopolistyczne mutanty polskiej gospodarki planowej, czyhające na ofiary niedoinformowania na swych sieciach połączeń kolejowych i autobusowych? Zapewne wielojęzyczna tabliczka „cudzoziemscy turyści precz od Polskich Torów i Autobusów” skwitowałaby z nawiązką ich i rządu poczynania. O ile intencje mutantów można rozumieć, bo są one dla tychże obytych światowo turystów zabytkami zeszłego ustroju, o tyle intencje rządzących odgadnąć trudno. Być może, jak za czasów dawnego ustroju, wolą oni trzymać przybyszów z zagranicy na dystans od naszego kraju, a krajanom zafundują na powrót politykę izolacji, z pewnością mniej pracochłonną niż polityka wspierania turystyki czy też komunikacji zbiorowej? A może po prostu są nic-nie-potrafiącymi dyletantami?

Pojeździmy wspólnie, bowiem, drogi Samuelu, Cirillu, Jonsie, Arne, Michaelu, Sveo czy Tobiasie, sam/ sama przecież nigdzie nie dojedziesz. Podróż do kraju pierogów i bigosu jest dla nich fatalną porażką, jeśli zechcą zrobić to samodzielnie, a podróż z polskim przewodnikiem- czy też wynajętym, czy też po prostu przyjacielem, jest dostępna dla bardzo nielicznych. W Polsce nikt z rządzących najwyraźniej nigdy nie myślał o turystach, i nic nie jest na ich, jak zwykle nagłą, całkowicie nieprzewidzianą i najwyraźniej zupełnie nieoczekiwaną wizytę, przygotowane.

Posted by Adam Phoo on 23:11. Filed under . You can follow any responses to this entry through the RSS 2.0

0 komentarze for Turystyka w Polsce: piramidalna obłuda, igrzysko bezmyślności czy też Wielkie Zaskoczenie?

Prześlij komentarz

Ostatnie doniesienia

Ostatnie komentarze

Galeria zdjęć