Kilka wrażeń z brytyjskich uczelni
Pamiętam jak przybyłem na swoją brytyjską uczelnię po raz pierwszy. Mój ośrodek badawczy, chyba najlepszy w Europie w tej dziedzinie, okazał się być połączonymi domkami jednorodzinnymi otoczonymi zwykłym trawnikiem. Cała uczelnia stanowiła połączenie typowych wielkich budynków dydaktycznych z osiedlem dwupiętrowych domów i kamienic, które uczelnia stopniowo wykupowała od prywatnych właścicieli.
Ludzka skala, brak zadęcia na typową dla polskich uczelni gigantomanię. Jakoś nigdy w Polsce nie widziałem miasteczka uniwersyteckiego, które byłoby po prostu zamkniętą dla ruchu siatką ulic, zwykłym fragmentem oddalonego od centrum spokojnego osiedla z kamienicami i domami. Mój instytut to były trzeszczące i wymagające ciągłych napraw połączone ze sobą około 100-letnie zwykłe 2-piętrowe domy, w których poburzono przepierzenia, a dawny salon jest dziś pokojem socjalnym.
Studenci mieszkają głównie na kwaterach prywatnych. Niektóre dzielnice prawie w 100 % zaludnione są przez studentów. Akademiki to rzadkość, przeznaczana często dla zagranicznych studentów lub tych z pierwszego roku. Są drogie, droższe od kosztów mieszkania w wynajmowanym wspólnie mieszkaniu.
Imprezy studenckie kwitną. Gazety studenckie rozpisują się o całonocnych nie zawsze legalnych street parties- spontanicznych ulicznych imprez z muzyką jungle, raggajungle i d’n’b, o tym jak uczestnicy tańczą jeszcze w promieniach wschodzącego słońca. W odróżnieniu od Polski, liczba imprez jest ogromna, typowy Brytyjczyk tańczy cały weekend, trwający tu od czwatku do niedzieli. Palenie papierosów jest niezbyt popularne, natomiast ostatnia zmiana kategorii marihuany i depenalizacja jej palenia spowodowała iż popularnością prześcignęła ona papierosy.
Kodeksy uczelni jednakże zakazują zażywania narkotyków oraz regulują nawet ilość alkoholu wypijaną przez studenta tygodniowo. Nie widać jednakże by te zapisy były zbytnio przestrzegane- szczególnie miękkie narkotyki- marihuana lub amfetamina, są tu aż nadto popularne, a w czasie imprez są sprzedawane najzupełniej jawnie zwykle w okolicy toalet, mimo iż brytyjskie prawo dopuszcza tylko sprzedaż samych nasion marihuany, a za sprzedaż narkotyków miękkich wciąż przewidziane są kary.
Uczelnia posiada mnóstwo rozmaitych klubów i kółek zainteresowań. Należę tylko do jednego dla obokrajowców, które regularnie co tydzień objada się ciastkami i opija soczkami za uczelnianą, czyli wspólną kasę (uczelnie w Wlk. Brytanii są płatne, a czesne bywa wysokie). Organizujemy rozliczne wycieczki po okolicy do miejsc na które miejscowi studenci reagują spazmatycznym śmiechem, ale dla nas cała ta okolica jest czymś nowym i wartym poznania.
Sporty, jak na większości uczelni zachodnioeuropejskich, są nieobowiązkowe, co nie znaczy że nikt ich nie uprawia. Na mojej uczelni prężny jest „Snowriders Club”, klub fanatycznych snowboardzistów, który potrafi na przykład w pół tysiąca osób wyjechać armadą autokarów w Alpy zalewając zupełnie jakąś miejscowość tłumem osób z jednego tylko miejsca. Ponadto na jego prężność wpływa fakt że pół godziny drogi z uczelni znajduje się całoroczny sztuczny stok ze snowparkiem dla snowboardzistów zbudowany wewnątrz gigantycznej hali.

